Mińsk MazowieckiMińsk Mazowiecki gwiazd literatury

Gdzie w Polsce literaci sięgnęli bruku? Oczywiście w Mińsku Mazowieckim, którego władze chcą się dopieszczać cudzymi osiągnięciami. W takiej intencji zasłużonymi zostają celebryckie mendy i również temu służy nazwana szumnie Aleja Gwiazd Literatury, choć to zaledwie kawałek chodnika przy wejściu do miejskiej biblioteki. A jednak trzecia gwiazda rozpaliła – nawet w kontestatorach projektu – swoisty żar, a nawet ogień poznawczy. Wywołał go znany literacki i życiowy ekstrawagant, Andrzej Stasiuk...

Stasiuk ugasił...

To był wieczór specjalnej beztroski, choć nikt się jej nie spodziewał. Spowodował ją sam Stasiuk, który nie przyjechał na galę – jak Hartwig i Głowacki – angielską limuzyną ani żółtą taksówką, a tylko terenówką. Tą samą, która rozjeżdża bieszczadzkie i podlaskie drogi, szukając ukojenia lub nowych natchnień i przygód.

Czy wiedział, że akurat trwa święto miasta? Chyba nie, choć z przedstawianych delegacji zagranicznych mógł przypuszczać, że nie jest jedyną gwiazdą. Przyćmił wszystko i wszystkich swym naprędce przypomnianym wspomnieniem. By nie było wątpliwości, przytoczmy je w oryginale...

– To jest śmieszna historia, bo zawsze Mińsk Mazowiecki był tranzytem... jak mi się udawało wyjeżdżać samemu na wakacje, do tych babek, ciotek, do tych wioch podlaskich, to autobus jeździł przez Mińsk. Startował spod stadionu, który był zupełnie innym stadionem w latach 60 i na początku lat 70. Tak, pierwszy ważny przystanek to był ten Mińsk. Czasem jak autobus był przepełniony, to stawał przed Mińskiem, albo za przystankiem, żeby ludzie się nie dosiadali... przystawał tak konspiracyjnie. Potem dojeżdżał do Kałuszyna, gdzie była przerwa na papierosa... a wtedy wszyscy palili, wysiadało mnóstwo chłopów, którzy kurzyli Sporty.... Stąd pamiętam Mińsk Mazowiecki najbardziej. Zawsze był miastem tranzytowym, ale ważnym, skoro tu się rozpoczynała podróż na Wschód. Chyba już nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć – wspominał bez kurtuazji Stasiuk.

Był przy tym wyraźnie zdziwiony, że miasto, z którym łączy go tylko autobusowy tranzyt dało mu takie wyróżnienie. Inne nie mogło, bo tylko w Mińsk Mazowiecki ma aleje literackich gwiazd na chodniku. Stąd zapewne nadzieja bibliotekarek, że ostatnia sobota maja będzie się kojarzyła z wyjątkową promocją czytelnictwa.

I bardzo dobrze, bo przy okazji wypłyną lokalne talenty... epistolograficzne. Właśnie sztuka pisania listów była domeną tegorocznego konkursu literackiego. Trzeba mieć odwagę, by w ogóle napisać do znanego pisarza, a szczególną wrażliwość, by rozczulać się z perspektywy zwierzęcej, czyli pozycji kucznej...

Jedna z jurorek konkursu nie odważyłaby się wziąć w nim udziału, ale nie wahała się przed oceną listów. Okazało się, że zdominowały go kobiety. Dwie z nich – Justyna Radomińska i Magdalena Bernat-Protaziuk otrzymały wyróżnienia, drugie miejsce przyznano Renacie Gryz, a pierwsze wzięła Kinga Sabak, która już ze sceny przeczytała swój list Andrzejowi Stasiukowi. Był lapidarny, ale z licznymi kontekstami – także społecznymi i politycznymi – co widocznie jury uznało za jego walory, a publika za żarty i co raz wybuchała śmiechem...

Czas biegł jak szalony, więc Remigiusz Grzela wygłosił laudację na rzecz gwiazdy tegorocznej gali. Opowiadał o jego trudnych latach młodości, o relegowaniu ze szkół i wojska, odsiadce w wiezieniu i twórczości rozpoczętej powieścią zza krat. Zdaniem krytyków świat u Stasiuka stoi w miejscu po to, aby on sam stał się podróżnikiem, poszukiwaczem i pielgrzymem. Podróż jest wyjściem z rzeczywistości, bo kiedy człowiek jedzie, to się nie starzeje. O jego prozie mówią, że jest ostra, męska, awanturnicza, zbuntowana. Rzadziej zauważają, że Stasiuk jest jednym z najlepszych stylistów polszczyzny, że jest poetą powieści. Stasiuk przemierza granice, ale niesie ze sobą swoją pamięć, swój świat poznany w młodości 30 kilometrów od Treblinki, o której w kontekście zagłady Żydów jego wiejska rodzina nie słyszała.

Pisarz słabo reagował na peany władzy, a statuetkę gwiazdy i wszystkie listy nadesłane na konkurs odebrał bez specjalnego wzruszenia. Ba, nawet do swej chodnikowej gwiazdy nie szedł po czerwonym dywanie, bo się... zagapił. Już po osiągnięciu poziomu gwiazdy, którą odsłonił z niemałym trudem i w metaforycznym rozkroku, pisarz zrzucił poważny grymas z twarzy, pozował do zdjęć i rozdawał autografy.

Spodobał się mu koncert Kapeli ze Wsi Warszawa w trochę odnowionym składzie śpiewaczym oraz opowiadającym o urokach folkloru szefem zespołu Piotrem Glińskim. Laureaci Fryderyków i Wirtualnych Gęśli zagrali piosenki ze swoich płyt, które są autorskimi interpretacjami muzyki tradycyjnej głównie z cenionego przez nich Mazowsza, a szczególnie Kurpiów. Jeszcze raz potwierdzili, że mimo wierności tradycyjnym technikom gry i śpiewu, pełne inwencji wykonania dawnych utworów brzmią zaskakująco awangardowo i są w pełni zrozumiałe dla współczesnego odbiorcy. Szkoda tylko, że mińszczan było tak mało i nikt nie ruszył do tańca...

Numer: 23 (974) 2016   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *